Niektórych deserów nie trzeba przedstawiać, gdyż zna je szersza publiczność. Tak jest z francuskim rarytasem o wdzięcznej nazwie Creme Brulee. Niektórzy uważają go za arystokrację wśród deserów. Inni rozpływają się nad nim pod niebiosa. Ja sama należę do zagorzałych fanów tego deseru. Mogłabym jeść go łyżkami, każdego dnia, bez opamiętania.
Creme Brulee jest słodki, a zarazem charakterny. Jest niezwykle delikatny i aksamitny. Osobiście najbardziej lubię w nim słodką, chrupiącą skorupkę z karmelu, choć to, co kryje się pod nią jest również warte grzechu. Próbowałam już wielu wersji tego cuda… z karmelem, kawą, owocami. I mimo, że wszystkie smakują wybornie, to ja i tak najczęściej sięgam po wersję klasyczną, czyli waniliową.
Nie sądziłam, że próby zrobienia Brulee zakończą się sukcesem, a jednak! Okazało się, że deser nie jest taki trudny do przygotowania, jak się wydaje. Co więcej, śmiało mogę powiedzieć, że jest on bajecznie prosty. To co, dacie się skusić?
Składniki:
– 500ml śmietany kremówki 36%
– 1/3 szklanki białego cukru
– 5 łyżek brązowego cukru
– 6 żółtek
– 1 laska wanilii
Sposób wykonania:
W niedużym rondelku bardzo ostrożnie i powoli zagotowujemy śmietankę, biały cukier i wyłuskane ziarenka wanilii. W momencie, kiedy zacznie się gotować przy brzegach, zdejmujemy rondelek z ognia i odstawiamy do wystudzenia. W tym czasie ubijamy żółtka (ale nie na puszysto). Dolewamy do nich (stopniowo po łyżce) ciepłą, ale nie gorącą śmietankę z cukrem. Cały czas mieszamy. Chodzi o to, żeby krem był gładki i sztywny, a nie puszysty.
Przygotowany krem wlewamy przez sitko do foremek. Wstawiamy do piekarnika nagrzanego do 100 stopni Celsjusza na około 50 minut. Po tym czasie wyjmujemy foremki z piekarnika i studzimy. Ostudzony krem schładzamy w lodówce przez minimum 5 godzin, a najlepiej całą noc.
Każdą formę z kremem posypujemy 1 łyżką brązowego cukru i karmelizujemy tak, aby cukier ładnie się rozpuścił i lekko zarumienił. Na powierzchni kremu ma się wytworzyć charakterystyczna skorupka.